loga na www miedzy banery

Interhandler kwiecień

loga na www miedzy banery

BANER Prometeon

loga na www miedzy banery

BP kwiecień

loga na www miedzy banery

Banner Branzowy TGX PROMO 2025 M 01 FINAL 1170 x 150

Pale zamiast ław

Wielotonowe kafary przyspieszyły budownictwo przemysłowe i mieszkalne, w tym wielkopłytowe.

 

Jego popularyzacja wymusiła z kolei powstanie dziesiątków małych urządzeń budowlanych, w których specjalizowała się Polska. Po 1956 roku władze PRL musiały zmierzyć się z zapaścią budownictwa mieszkaniowego. W okresie 1950-1955 rząd wybudował tylko 400 tys. mieszkań – na każde cztery nowo zawarte małżeństwa przypadało jedno mieszkanie. Zarazem nie wolno było wznosić domów mieszkalnych samodzielnie. Nadchodził także powojenny wyż demograficzny. Potrzeba było wielu nowych miejsc pracy i nowych mieszkań. Ten ostatni problem miała rozwiązać wielka płyta. Znana we Francji od lat 30. pozwalała na budoę wielokondygnacyjnych budynków. Do wysokich budowli z wielkiej płyty nie nadają się ławy fundamentowe. Są za słabe. Konieczne są pale żelbetowe. Początkowo pracownicy budowlani stosowali pale prefabrykowane, jednak gładkie ściany pala stawiały w gruncie zbyt mały opór i pal zagłębiał się.

 Lepszy od niemieckiego

Najbardziej obiecująca i najlepiej poznana była holenderska technologia Franki. Kafar wbija w grunt rurę, z jednoczesnym wypychaniem ziemi na zewnętrz. Po zgłębieniu rury na odpowiednią głębokość wprowadzane jest do środka rury zbrojenie pala. Następnie, po zasypie odpowiedniej ilości betonu, młot spadając z góry wypycha go z rury, która jednocześnie jest stopniowo wyciągana. W zależności od oporu gruntu, powstaje pal o powierzchni pofalowanej, dzięki czemu jego nośność w stosunku do pala prefabrykowanego jest o wiele większa.

- W 1959 roku dostałem zlecenie opracowania dokumentacji do produkcji kafarów do pali typu Franki. Ponieważ były w Polsce poniemieckie kafary tego typu, wzorowaliśmy się na ich rozwiązaniach – wspomina Tadeusz Szumski, który w 1955 roku ukończył Politechnikę Warszawską i pracował jako asystent u prof. Witolda Pogorzelskiego w katedrze Części Maszyn oraz w Biurze Konstrukcyjno-Technologicznym Maszyn i Urządzeń Budowlanych w zjednoczeniu Zremb.

- Ponieważ jako asystent z PW miałem duże doświadczenie w obliczeniach, przypadł mi w udziale do zaprojektowania maszt kafara. Musiałem obliczyć jego wytrzymałość i przygotować rysunki konstrukcyjne – wyjaśnia Szumski.

To było spore wyzwanie, bo dyr. Zrembu Woliński zapowiedział, że maszyna będzie produkowana w nowym zakładzie w Solcu Kujawskim noszącym nazwę Kujawskie Zakłady Mechanizacji Budownictwa. KZMB miał specjalizować się w budowie kafarów, palownic i urządzeń do wykonywania żelbetowych ścian szczelinowych.

- Maszt był najtrudniejszą częścią kafara, sednem sprawy – podkreśla Szumski. W wersji niemieckiej składał się z siedmiuset części i z małych blach. – Trzeba było mieć dobrych, doświadczonych spawaczy, żeby maszt długi na ponad 20 metrów nie wypaczył się podczas spawania. Tymczasem zakład w Solcu Kujawskim był nowy i było jasne, że kwalifikacje personelu nie będą wysokie.

Znalazłem jednak rozwiązanie: maszt niemiecki był typową konstrukcją blachownicową, składającą się z wielu zespawanych części. Zastąpiłem je dwiema rurami połączonymi tylko kilkoma poprzeczkami. Mój maszt ważył 3,5 tony, podczas gdy niemiecki był dwa razy cięższy – podkreśla Szumski.

Drugim osiągnięciem było zmniejszenie obsługi przy kafarze z trzech osób do jednej. Niemiecka konstrukcja wymagała dwóch operatorów w kabinie: jeden sterował całością kafara i odpowiadał za zagłębianie i wyciąganie rury, drugi spuszczaniem i podciąganiem młota jak i podnoszeniem pojemnika z betonem. Trzeci obsługiwał pojemnik z betonem podawany liną do otworu rury. Podniesiony pojemnik ręcznie przechylał i wsypywał beton do rury. Była to czynność uciążliwa, a nawet niebezpieczna w przypadku złej pogody.

– U nas pojemnik z betonem przesuwał się na kółkach w prowadnicach znajdujących się na rurach masztu i trzecim kółku na przodzie pojemnika. Pojemnik poruszał się po rurze aż do jej kołnierza w górnej części, a lina podnosząca go do góry, przechylała pojemnik wsypując zawartość do rury – opisuje konstruktor.

- Sterowanie mechaniczne, dźwigniami, jakie było w starych kafarach, zastąpiliśmy sterowaniem hydraulicznym. Wprowadzając dwa joysticki, operator jedną ręką sterował rurą formującą pal, a drugą młotem i pojemnikiem z betonem – wyjaśnia Szumski. Hydraulika wraz ze sterowaniem były importowane.

Podwozie i wciągarki linowe rury, młota i pojemnika opracował Mieczysław Starzyński. Początkowo kafary były produkowane na podwoziu szynowym, takim jakie miały kafary stare. – Gdy Zakłady Waryńskiego zaczęły produkować koparki na podwoziu gąsienicowym, posadowiliśmy na min również kafar – dodaje konstruktor.

W ramach RWPG Polska była wiodącym producentem maszyn budowlanych, w tym kafarów i palownic do dużych średnic, nawet powyżej metra. Produkcja kafarów nigdy nie była masowa, bo są to specjalistyczne, ciężkie maszyny, które należą do najbardziej skomplikowanych z używanych w budownictwie. W latach 60. Polska wyeksportowała 15 kafarów do Rumunii, gdzie pracowały przy budowie huty w delcie Dunaju. Dziesięć sztuk trafiło do Wenezueli i był to znaczny eksport, na dodatek do strefy dolarowej.

 

Od kolosów po mikrusy

Konstruktor podkreśla, że Woliński był bardzo rzutkim, przedwojennym inżynierem i ze Zjednoczenia Zremb, które miało zajmować się tylko produkcją części zamiennych, stworzył konkurencję dla Bumaru, czyli zjednoczenia wyznaczonego przez władze do produkcji maszyn. Od zera zorganizował 17 nowych fabryk o szerokim asortymencie produkcji.

Zremb Wrocław produkował na masową skalę przyczepy niskopodłogowe na całe demoludy, jak nazywano kraje podbite przez ZSRR. Zremb specjalizował się także w urządzeniach do transportu materiałów sypkich, tzw. cementowozów na podwoziach samochodów ciężarowych i wagonach kolejowych. Opanował trudne zagadnienie pneumatycznego transportu cementu i produkował maszyny do robót wykończeniowych jak agregaty tynkarskie, zacieraczki, zagęszczarki gruntu.

Ten asortyment był polską specjalizacją w RWPG, a największym odbiorcą była Sowiecka Rosja. Nie był to żaden handel, lecz zamówienia rządowe, zgodne z ramowymi uzgodnieniami RWPG.

Woliński doprowadził także do powstania 1 stycznia 1952 roku własnego biura konstrukcyjnego, nazwanego Biurem Konstrukcyjnym Maszyn Budowlanych. W 1958 roku włączył do niego Biuro Konstrukcyjno-Technologiczne Sprzętu Budownictwa Miejskiego. Nowa nazwa brzmiała Biuro Konstrukcyjno-Technologiczne Maszyn i Urządzeń Budowlanych, w skrócie BKTMiUB. Biuro, prowadzone przez przedwojennego inżyniera z H. Cegielskiego Ryszarda Domańskiego, zlokalizowane było w Warszawie i we Wrocławiu. Pod koniec lat 60 zatrudniało łącznie 600 osób.

 

Po wielkiej płycie

Francuzi zajęli się wielką płytą w latach 30. Szybko doszli do wniosku, że jest to kosztowna technologia. Wymaga dowiezienia materiałów do fabryki, tam zużycia energii, żeby beton wysuszyć, następnie transportu, żeby prefabrykaty dostarczyć na budowę i ciężkiego sprzętu, żeby wszystko zmontować.

- W Rosji, gdzie syberyjskie zimy uniemożliwiają prowadzenie klasycznej budowy, wielka płyta miała sens. U nas nie, bo słońce dostarczy energii do wysuszenia. Dlatego cała Europa przeszła na budownictwo wylewane, w którym materiał wiezie się tylko raz, na budowę, a słońce daje energię – wyjaśnia Szumski.

T&M nr 4/2017

Tekst: Robert Przybylski