Uta wrzesień

loga na www miedzy banery

2. Truck machines 1170x150 px v2

loga na www miedzy banery

Bosch filtry truck 1170x150

loga na www miedzy banery

MAN TGX MY24 Banner 1170 x 150

loga na www miedzy banery

Eurowag

loga na www miedzy banery

Fuchs

loga na www miedzy banery

hella wrzesień

loga na www miedzy banery

1150x300 Actros L

Stan wojenny „mała Stocznia Gdańska”

Załoga Fabryki Przekładni Samochodowych Polmo w Tczewie masowo poparła „Solidarność”, a w stanie wojennym zapłaciła za to internowaniem wielu pracowników.

W FPS Polmo Tczew Komisja Zakładowa NSZZ Solidarność, w której było trzech inżynierów (Andrzej Kaszuba, Władysław Szanser oraz Tadeusz Wilczarski), reaktywowała 25-osobową Radę Pracowniczą jako organ przedstawicieli pracowników. Załoga wybrała na przewodniczącego Rady Andrzeja Staśkowskiego, na zastępcę Tadeusza Wilczarskiego, na sekretarza Eugeniusza Hojdę. Rada ogłosiła konkurs na dyrektora naczelnego i 1 września 1981 roku został nim Jerzy Bogacki, dyrektor produkcji w Puckich Zakładach Mechanicznych. – Wymagał od kadry inwencji i myślenia – przypomina Wilczarski. – Narady były bardzo krótkie, sygnalne, zaś rozwiązanie problemów miało następować na odcinkach wydziałów czy działów. Była to zupełnie nowa jakość pracy. Nie wszyscy chcieli w taki sposób pracować. Rada Pracownicza wraz ze Związkiem Solidarność postanowiła ogłosić konkurs na wszystkie stanowiska kierownicze.

I zaczął się problem. Ubecja szalała. Były groźby, że jeżeli zniszczymy jakiegoś ich człowieka to z nami pojadą. Nie pomogły tłumaczenia, że jeżeli ich człowiek wygra konkurs to zostanie kierownikiem niezależnie od tego jakie ma poglądy. Dla nas liczyła się fachowość. Niestety Ubecja robiła wszystko, ażeby nie dopuścić do takich konkursów – opisuje sytuację Wilczarski.

Fabryka do produkcji licencyjnych skrzyń biegów potrzebowała „wsad dewizowy” na import części nie produkowanych w kraju. Dewizy rozdzielało Zjednoczenie Przemysłu Motoryzacyjnego. – Komuniści nie bacząc na gospodarkę tylko na ich cele polityczne wstrzymali nam dewizy tak, że nie mogliśmy produkować skrzyń biegów – dodaje Wilczarski.

Wówczas nowy dyrektor zaproponował usprawnienie funkcjonowania fabryki i całego przemysłu motoryzacyjnego i powołanie niezależnego Zrzeszenia Przedsiębiorstw Przemysłu Samochodowego. – Pierwsze posiedzenie odbyło się w Kielcach. Uczestnikami byli dyrektorzy i przedstawiciele rad pracowniczych. Zaproponowano, żeby przewodniczącym był przedstawiciel rady pracowniczej. Wybrany został Tadeusz Wilczarski, który prowadził wszystkie spotkania przygotowawcze do powołania Zrzeszenia. Tam też był jeden głos sprzeciwu co do budowania nowych struktur zrzeszeniowych. Za namową jednego z uczestników spotkania zarządziłem przerwę i poprosiłem, by weszli na salę tylko ci którzy są za tworzeniem niezależnego zrzeszenia. Okazało się, że tylko jedna osoba, która była przeciwna nowej strukturze, nie weszła na salę. Rozpoczęło się konstruktywne działanie 23 zakładów, m.in. Polmo Tczew, Sanoka czy Starachowic, które wypracowały dobrowolnie statuty. Byłem współautorem tych regulaminów. Złożyliśmy do sądu wniosek o założenie pierwszego niezależnego stowarzyszenia przemysłu samochodowego i lotnictwa, ale 13 grudnia 1981 roku wprowadzono stan wojenny – wspomina Wilczarski.

 

Internowania w FPS Polmo

Wilczarski opisuje tamtą noc następująco: „W nocy przyszły żony Andrzeja Kaszuby i Leszka Lamkiewicza oraz Zdzisław Stachowicz. Była to chyba godzina 4. Oświadczyły, że zabrano ich mężów i proszą, ażebym zadzwonił do Gdańska. Oświadczyłem, że zrobię to o godzinie 6 rano, gdy pójdę do Kościoła, gdyż tylko tam był telefon.”

W kościele Wilczarski dowiedział się o wprowadzeniu stanu wojennego. „Ksiądz Stanisław Cieniewicz [proboszcz tczewskiej parafii Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła – przyp. red.] ogłosił, że łączność została przerwana. Wróciłem do domu i miałem krótkie spotkanie ze Zdzisławem Stachowiczem i umówiliśmy się na spotkanie o godzinie 10–tej. Niestety do tego spotkania nie doszło, ponieważ Bożena Kaszuba wpadła do naszego mieszkania i krzyknęła „uciekaj!”. W popłochu wybiegłem aż na ostatnie piętro naszego 4-piętrowego budynku. Dopiero gdy zobaczyłem, że schody się skończyły zacząłem myśleć. Uświadomiłem sobie co robię, przecież jestem nie ubrany, a na dworze 20 stopni mrozu. Pomyślałem, że przecież milicjanci mnie nie znają, poza nazwiskiem. Wróciłem do mieszkania na pierwszym piętrze i ubrałem się ciepło i z małżonką spokojnie wyszedłem. Suka stała przed naszą klatką (klatka środkowa dwóch połączonych budynków), milicjanci szukali od pierwszej klatki. Na spisie figurowało nazwisko panieńskie mojej małżonki, nadto nie byłem tam zameldowany, jak powiedziała mi moja mama przyjechali do niej, gdyż tam byłem zameldowany. Wyszliśmy z budynku, z suki spoglądał na nas milicjant, ale spokojnie poszliśmy w swoją stronę.”

Mniej szczęścia miał Andrzej Kaszuba, aresztowany wraz z Leszkiem Lamkiewiczem, który przebywał akurat u niego w domu. Milicja przewiozła ich do Pruszcza Gdańskiego, potem więźniarkami do obozu internowania w Strzebielinku, gdzie sukcesywnie dowożono innych tczewskich opozycjonistów – w sumie 22 osoby.

Internowany robotnik FPS Polmo Marian Stawicki przypomina na łamach witryny tczewska.pl, że pierwotnie władze internowały 17 osób z Tczewa, z czego 10 z FPS Polmo, gdy w Stoczni Gdańskiej było 9 internowanych. – Dumą napawa mnie fakt, że tu zawiązało się niemal od razu podziemie. Tak mocne i silne, że w krótkim czasie zaczęły ukazywać się wydawnictwa podziemne: Gazeta Tczewska i Wolne Słowo. Powstały grupy przy parafii na Suchostrzygach. Wielu działaczy organizowało się spontanicznie jak: Andrzej Struczyński, Mietek Śliwka, Józef Bielecki czy śp. Józef Wojda. W zakładzie bardzo ostro i solidnie działał Kazik Niemczyk. Był tam także Stefan Jędrzejczyk i wiele osób z innych zakładów – wymienia Stawicki.

Wilczarski dodaje, że w stanie wojennym ukrywał się przez trzy tygodnie. – Ludzie oferowali mi mieszkania. To wtedy jeszcze była „Solidarność”, ale wiedziałem już, że złapali innych chłopaków – przyznaje Wilczarski.

historia2W poniedziałek 14 grudnia w fabryce wybuchł strajk włoski. Wilczarski tłumaczy, że „ludzie przychodzili do pracy, ale jej nie podejmowali. Zmiany były tak ustalone, że druga zmiana przychodziła wcześniej, zaś pierwsza zmiana wychodziła później tak ażeby można było przebywać razem i uzgodnić stanowiska odnośnie kolejnego dnia. W Polmo było pięciu oficerów wysokiej rangi [komisarze wojskowi – przy. red.], którzy przejęli Fabrykę. Załoga była w miarę jednolita. Strajk trwał, łącznikiem z górą, czyli biurowcem był Zdzisław Stachowicz, z którym spotykałem się w bibliotece zakładowej w określonych godzinach. Sytuacja strajkowa była w miarę stabilna, oficerowie robili wszystko, ażeby złamać strajkujących.”

Wilczarski przyznaje, że gdy pod budynek milicji podjechało 5 autokarów z ZMOM-owcami, młodzi uczestnicy strajku parli ku radykalniejszym formom protestu. „Zwołany został wiec w Narzędziowni i przemówił na platformie inżynier z działu technologicznego, którego załoga nazywała „sandałek” (pan Misiak), chodził w sandałach. Było to płomienne wystąpienie, którego skutkiem było podjęcie decyzji o strajku okupacyjnym. Nie pomogły rozmowy, pokłóciłem się wówczas z bratem, który należał do radykałów. Młodzież i gorące serca przeważyły.”

Część osób opuściła zakład i podpisała deklaracje przystąpienia do pracy, a jej brak oznaczał zwolnienie z zakładu. Zdeterminowane strajkować dalej były 123 osoby, które otrzymały zwolnienie dyscyplinarne. – Powstał problem zabezpieczenia materialnego rodzin. Zwróciłem się o pomoc do ks. Stanisława Cieniewicza, który poprosił o adresy. Fabryka była obstawiona wartownikami i nie było żadnego kontaktu. Znalazły się panie z Rachuby, które potajemnie przekazały adresy i pomoc mogła być zrealizowana. Duży udział miała bibliotekarka Elza Arciszewska – podkreśla Wilczarski.

 

Spojrzenie dyrekcji

Dyrektor techniczny FPS Polmo Tczew Józef Łodej opisywał, że „W Fabryce znów „Solidarność” ogłosiła strajk. Do działania weszli Komisarze Wojskowi, w miejsce Wojskowych Grup Operacyjnych, którzy wspólnie z kierownictwem fabryki starali się łagodzić rozhuśtane nastroje i prowadzić systematyczne rozmowy ze strajkującymi. W wyniku różnych niepokojących wydarzeń w kraju, strajkujący w liczbie około kilkuset osób zaostrzyli strajk i zabarykadowali się w Narzędziowni w obawie przed wkroczeniem ZOMO. Na terenie Fabryki wrzało, bez przerwy pojawiały się napastliwe hasła na murach i niewybredne ulotki. Z zewnątrz byliśmy atakowani przez zorganizowane grupy manifestantów, szczególnie ludzi młodych.

Fabrykę nazwano drugą małą Stocznią Gdańską. W związku z tym, byłem wzywany na rozmowę do Prokuratury Rejonowej w Tczewie” przyznawał Łodej.

Wspominał, że w fabryce prawie bez przerwy przebywali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, śledząc na bieżąco rozwój wypadków. „Bardzo często rozrzucali prowokacyjne ulotki, bez wiedzy i zgody Dyrekcji Fabryki, aby rozpoznać najbardziej aktywnych działaczy wśród strajkujących. Pamiętam, że któregoś dnia, wspólnie z Komisarzem Wojskowym, Komandorem Marynarki Wojennej, mgr Adamem Mrozowskim (Komandor Adam Mrozowski pełnił funkcję Szefa Grupy Operacyjno-Kontrolnej – później jako Pełnomocnik Komitetu Obrony Kraju) i innym oficerem Wojska Polskiego, strajkujący pozwolili nam wejść do środka zabarykadowanego Wydziału Narzędziowni.

Wśród okrążającego nas, rozsierdzonego i stłoczonego tłumu strajkujących, komisarze próbowali przemówić, ale za każdym razem tłum reagował śpiewaniem hymnu narodowego lub pieśni kościelnych, uniemożliwiając w ten sposób dojść im do głosu. Dopiero, gdy ja wystąpiłem, pozwolili mi mówić, ale też nie za długo. Po kilku dniach blokady narzędziowni, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia strajkujący rozeszli się do domów” opisywał Łodej.

Technolog FPS Ryszard Bartnik wspomina, że po kilku dniach pod zakład podjechały wojskowe Skoty i władza szykowała się do rozwiązania siłowego. – To już było po Kopalni Wujek, po Stoczni Gdańskiej. Z Radia Wolna Europa wiedzieliśmy w jaki sposób władze łamały strajki i nie było sensu dalej protestować. Kilkaset osób opuściło fabrykę bramą kolejową z tyłu zakładu, ponieważ z przodu czekała na nas milicja – wyjaśnia Bartnik.

Formalnym, choć niewybranym przywódcą strajku był Stanisław Misiak. – Po zakończeniu protestu znalazł się na celowniku Służby Bezpieczeństwa, która umieściła go na pierwszym miejscu listy osób do aresztowania. Jako były partyzant Batalionów Chłopskich na Lubelszczyźnie przeszedł przez ubeckie katownie i mając takie doświadczenie długo się ukrywał. Pomocną dłoń podali mu lekarze z „Solidarności”, ukrywając go w szpitalu na Srebrzysku w Gdańsku – wspomina Bartnik.

Poważne zmiany zaszły w dyrekcji fabryki. Łodej tak przywoływał tamte wydarzenia: „W drugi dzień świąt, będąc u Grabowskich, późnym wieczorem, zadzwonił do mnie telefon. Dzwonił Prezydent Miasta Tczewa, mgr Czesław Glinkowski z informacją, że zmarł nagle Dyrektor Fabryki, mgr inż. Jerzy Bogacki i od tej chwili, ja jestem Dyrektorem Naczelnym Fabryki.

W przeciągu pół roku, kolejny raz i to w najtrudniejszych momentach, przyszło mi pełnić tę Funkcję, a jeszcze niespełna miesiąc temu, chciano mnie wyrzucić z mieszkania. Odszedł Dyrektor Bogacki, bo nie wytrzymał fizycznie i psychicznie tej stresowej sytuacji, niebezpiecznej i napiętej do ostatnich granic ludzkiej wytrzymałości. Zmarł na atak serca. Pogrzeb odbył się w Rumii, koło Gdyni, tam gdzie mieszkał przed śmiercią. Uczestniczyłem w tym pogrzebie, wspólnie z liczną delegacją z Fabryki. Po świętach Fabryka zaczęła w miarę normalnie pracować” zapewnił Łodej.

Nie był to koniec zmian. „W pierwszych dniach stycznia 1982 roku, Zjednoczenie zwołało do Warszawy naradę dyrektorów, w celu omówienia aktualnej sytuacji w podległych przedsiębiorstwach i wytyczenia kierunków działania na najbliższy okres” pisał we wspomnieniach Łodej.

Kontynuował: „Kiedy wróciłem z Warszawy, Komisarz, Komandor Adam Mrozowski, poinformował mnie, że na Dyrektora Fabryki, Komitet Wojewódzki PZPR w Gdańsku, rekomendował Dyrektora Stoczni Rzecznej w Tczewie. Już podobno miał przygotowaną nominację, ale wojsko nie wyraziło zgody na tę kandydaturę i zaproponowano mnie objęcie tej funkcji. Poprosiłem o dzień zwłoki, na zastanowienie się i po rozmowie z rodziną, następnego dnia udzieliłem pozytywnej odpowiedzi” zaznaczył Łodej.

Tłumaczył dalej: „Wobec utrudnionego poruszania się po kraju w warunkach trwającego stanu wojennego i zmienionych procedur, po dłuższym czasie, otrzymałem od Ministra Hutnictwa i Przemysłu Maszynowego, najpierw nominację, datowaną 12 stycznia 1982 roku, powierzającą mi pełnienie obowiązków Dyrektora, a następnie z datą 26 lutego 1982 roku, nominację powołującą mnie na stanowisko DYREKTORA Fabryki Przekładni Samochodowych „POLMO” w Tczewie” wspominał Łodej.

Podliczył, że od początku działalności fabryki był 22-gim dyrektorem, a średni staż pracy wynosił niecałe dwa lata.

 

Pomoc dla rodzin

Nowy naczelny natychmiast przystąpił do obsadzenia stanowisk swoich zastępców. „Bez zbędnych procedur, uzgadniania z czynnikami społecznopolitycznymi i Zjednoczeniem Przemysłu Motoryzacyjnego „POLMO” w Warszawie, jakie obowiązywały przed wprowadzeniem stanu wojennego, powołałem: Na Głównego Inżyniera, I-go Zastępcę Dyrektora, dotychczasowego Głównego Konstruktora, mgr inż. Romana Kirszlinga i na Zastępcę Dyrektora do spraw Produkcji, dotychczasowego Kierownika Narzędziowni, mgr inż. Bolesława Panka. Zastępcą Dyrektora do spraw Ekonomicznych pozostał mgr Żelek, powołany wcześniej przez zmarłego Dyrektora Jerzego Bogackiego. Na stanowisku Zastępcy Dyrektora do spraw Handlowych pozostał też mgr Aleksander Giełdon. Mając pełny skład kierownictwa Fabryki, w tym ciągle napiętym i trudnym okresie, przystąpiliśmy do działania”.

Nie było to łatwe, bowiem rząd wprowadzając stan wojenny zlikwidował łączność telefoniczną i teleksową, ograniczył swobodę podróżowania i wprowadził cenzurę korespondencji.

Ograniczenia nastąpiły akurat w okresie uzgadniania dostaw materiałów i części na nowy rok. Przywracanie łączności telefonicznej i teleksowej trwało kilka miesięcy. Dział zaopatrzenia wysłał zamówienia w wymaganym terminie, czyli do końca lutego, ale odpowiedzi nie zawsze nadchodziły.

Dyrektor handlowy Aleksander Giełdon uważa, że stan wojenny nie przyniósł dużych utrudnień. – Napotkaliśmy dużo kłopotów, ale był to złożony okres. Wspominam internowanie w Tczewie kilkunastu osób, w tym część z naszej fabryki. W jej sąsiedztwie znajdowała się komenda MO i oni o wszystkim wiedzieli nawet wcześniej niż pracownicy fabryki – uważa Giełdon.

Tymczasem związkowcy organizowali pomoc dla rodzin internowanych. Wilczarski wspomina, że nadeszła ona z parafii Św. Brygidy w Gdańsku, którą organizował Zdzisław Jaśkowiak. – Paczki trafiały do jego mieszkania, skąd początkowo roznosiliśmy je ręcznie. Mówiąc konkretnie, roznosiło tę pomoc trzech inżynierów: Bartnik, Olejnik i ja. Pamiętam, kiedyś szliśmy tak w trójkę z paczkami, a w naszą stronę z naprzeciwka kierowali się zomowcy. Bartnik spytał mnie, co robimy? Powiedziałem, żebyśmy szli na nich, mamy przecież tylko paczki, co nam mogą zrobić. W pewnym momencie zomowcy rozstąpili się i nas ominęli – z ulgą wspomina Wilczarski.

Internowani wychodzili z ośrodków odosobnienia po siedmiu miesiącach, wielokrotnie odmawiając podpisania tzw. „lojalki”.

Bartnik zaznacza, że władze proponowały wszystkim internowanym wyjazd, ale większość wybrała pozostanie w kraju. – Zdzisław Stachowiak dostał 6 lat więzienia za działalność związkową, a po 1,5 roku władze zaproponowały wyjazd lub odsiadkę pełnego wyroku. Wyjechał do Kanady (Toronto) i trafił na szlifierkę polskiej produkcji, taką samą przy jakiej pracował w FPS. Na emigrację (do USA) zdecydował się także Andrzej Kaszuba. Jednak większość internowanych wróciła do zakładu, jak np. Marian Stawicki. Czasem wybierali lepsze warunki i zmieniali zakład, jednak pracodawcy nie garnęli się do zatrudniania „rozrabiaków” – przyznaje Bartnik.

IPN szacuje, że w latach osiemdziesiątych solidarnościowa emigracja objęła milion osób.

Bartnik zaznacza, że Tczew był aktywny w upamiętnianiu strajków sierpniowych. – Przez kilka lat, 31 sierpnia, odbywały się manifestacje, powodujące akcje ZOMO z gazem łzawiącym. W demonstracjach brały udział młode osoby, kilka z nich dyrekcja musiała na wniosek Służby Bezpieczeństwa wyrzucić z zakładu – przyznaje Bartnik.

 

T&M nr 3/2024

Tekst: Robert Przybylski

Zdjęcia: Muzeum Miasta Gdyni (Ireneusz Pierzgalski i autorzy nieznani)

    okładkana stronę   okładka 10 2022   okladka   okładka fc   wwwokladka   okładka1   okładka 5 www

OBEJRZYJ ONLINE